"Documentary film at its finest". Nic lepszego już chyba nie zobaczę w życiu o wulkanach. Naszym oczom ukazują się archiwalne nagrania najsłynniejszych jak i najbardziej żarliwych wulkanologów na świecie. Dzięki ich pasji powstało olbrzymie archiwum fascynujących zdjęć i filmów. I to archiwum jest świetnie zmontowane. Nie dziwię się, że film dostał Nagrodę za Najlepszy Montaż w Amerykańskim Filmie Dokumentalnym na festiwalu w Sundance. Warto pochwalić także muzykę Nicolasa Godina.
Tytuł wskazuje na historię miłosną ale moim zdaniem nic z tych rzeczy. Nie czułem, żeby miłość Kraftów grała pierwsze skrzypce w tym filmie. Głównymi bohaterami są wulkany. Majestatyczne, czerwone, szare, potężne potwory... ich płynąca lawa hipnotyzuje na ekranie, wybuchające pyły budzą strach i niepokój. Potęga! a Kraftowie... podchodzą do nich na granicy zuchwałości: są niebezpiecznie blisko, łapią wulkaniczne bobki w ręce, smażą na nich jajecznice, chodzą po świeżych połaciach pyłu wulkanicznego, chcą spływać po lawie jak po kajaku. Dominuje w nich miłość ale nie to miłość wzajemna. To jest miłość do tych potworów. Wyzbyli się religii, posiadania dzieci. Liczą się tylko afekcja do tej potęgi natury. I ta chora miłość wreszcie sama ich pogrążyła...
Warto obejrzeć. Warto zachwycić się tą bulgoczącą potęgą, która drzemie pod naszymi stopami.